Już chciałam odruchowo przytaknąć, że rzeczywiście, może nie ma sensu, ale nagle przyszło mi do głowy jedno pytanie, które wyprzedziło odruch. Pytanie brzmiało: „A co by ci dało, gdybyś jednak tę podyplomówkę zrobiła?”.
CO CI DADZĄ STUDIA PODYPLOMOWE PODCZAS PANDEMII?
To było pytanie trochę z zaskoczenia, przyznaję, bo koleżanka na chwilę zamilkła, jakby nie do końca zrozumiała, o co pytam. W końcu jednak zaczęła powoli wyliczać: no cóż, miałaby dodatkowe uprawnienia związane z jej zawodem. W zestawieniu z innymi kolegami i koleżankami z pracy – byłaby bardziej wszechstronna i atrakcyjniejsza jako pracownik, bo z tymi dodatkowymi uprawnieniami, dodatkową wiedzą, dodatkowymi kompetencjami. W sytuacji redukcji etatów – miałaby niezłe zabezpieczenie (użyła nieco innego określenia, zaczynającego się na „d”, a kończącego na „chron”, ale nie będę cytować, nie wypada). Nawet teraz, gdyby zaczęła i miała przed sobą jeszcze półtora roku nauki, byłaby atrakcyjniejsza, bo w dalszym planie kadrowo-finansowym lepiej by się kalkulowała szefostwu. A gdyby ją jednak zredukowali, to miałaby lepsze CV przy szukaniu nowej pracy, mogłaby też coś sama podziałać, zanim trafiłby się nowy etat.
Na końcu dodała coś, co z kolei mnie zaskoczyło: „No i nie czułabym się taka totalnie bezradna i uwięziona w tej pandemii, bo miałabym poczucie, że coś jednak ze sobą robię, że jakoś się zabezpieczam na przyszłość. Bo w sumie pandemia czy nie, pracę można stracić albo musieć, chcieć zmienić – zawsze”.
Byłoby miło opowiedzieć tutaj, jak inteligentnie i przekonująco podsumowałam jej wypowiedź, ale niestety gdy już się raz rozkręciła, nie dała mi dojść do słowa i podsumowała się sama. A podsumowanie brzmiało tak (tym razem nie cenzuruję): „Cholera, a właśnie, że zacznę teraz tę podyplomówkę!”. No to nic już nie miałam do dodania, tylko to, że gdy ją skończy, stawiam dobrego szampana. I powodzenia.
TO, CZEGO SIĘ OBAWIASZ (TAK NAPRAWDĘ NIE ISTNIEJE)
Koleżance nie zdołałam odpowiedzieć, ale w głowie przerabiałam temat przez parę dni i na różne strony. Zacznijmy może od tych argumentów – to, że są sensowne, nie oznacza, że są nie do zbicia.
Czas: tak, z czasem jest trudno, ale powiedzmy sobie szczerze, z czasem zawsze jest trudno. W kilku książkach o rozwoju osobistym znalazłam takie powtarzające się stwierdzenie: nigdy nie ma idealnego czasu na to, by zacząć nad sobą pracować, ale zawsze jest czas, by jednak zacząć nad sobą pracować. Można to odnieść do czasu na robienie studiów podyplomowych – nigdy nie ma idealnego czasu, a nawet jeśli obecny wydaje się idealny, to nie ma gwarancji, że za miesiąc będzie taki sam. Kto czeka na „idealny czas”, będzie czekał na Godota. Poza tym jaka jest gwarancja, że wtedy, gdy nadejdzie „idealny czas”, te studia akurat ruszą? Inni ludzie mogli niestety uznać, że nie ma co czekać, i grupa jest już daleko w temacie, a nowej nie będzie przez najbliższe pół roku. No i przestaje być tak idealnie.
Nauka tylko zdalnie: to element, który na początku przerażał wszystkich: nauczycieli, uczniów, wykładowców, studentów. Jeśli jednak przyjrzymy się narzędziom, jakie obecnie mamy do zdalnej nauki, to ta obawa jest bezzasadna. Na przykład taka platforma Teams: można się spotykać na żywo (nazywam to „spotkania online na żywo”) z dowolną liczbą osób, prowadzić zajęcia zupełnie normalnie, tyle że nie zza katedry uczelnianej, a z własnego fotela (można się nawet owinąć ulubionym kocem i położyć nogi na biurku, i nikt tego nie widzi, ja zaś wykładam w komfortowych warunkach). Można tam wrzucać materiały do pracy własnej studentów. Można przygotowywać różne elementy kursu, prowadzić zaliczenia na różne sposoby, odtwarzać nagrane spotkania i utrwalać sobie temat lepiej niż przy pomocy notatek. A co więcej – odpadają koszty dojazdów i noclegów. Można zorganizować sobie dzień tak, by przez te kilka godzin zajęć mieć spokój i ciszę, a potem w ciągu paru chwil wrócić do spraw domowych. Niektórzy studenci zdradzają, że nawet wolą taką formę nauki, bo łatwiej im się skupić i oszczędzają czas. I pieniądze.
No właśnie, pieniądze. Liczymy, ile wydamy na studia podyplomowe; a czy wliczamy do tego regularne wydatki na dojazdy, na jedzenie (często z bufetu albo zamawiane na wynos), na noclegi? Niekoniecznie, ale brak myślenia o tych wydatkach nie oznacza, że wydatków tych nie ma. Dopiero teraz, w czasach zdalnej nauki, spora część ludzi zaczyna dostrzegać, ile zaoszczędza: płaci tylko za studia, nie płaci za transport, miejsce do spania, przy okazji jest mniej zmęczona, bo nie musi wstawać ileś czasu wcześniej, by dojechać, a potem wracać późnym wieczorem.
„TO PAN MÓWISZ, ŻE ABY WYJĄĆ, TRZEBA NAJPIERW WSADZIĆ?”
To moja ulubiona kwestia, którą w „Latach dwudziestych, latach trzydziestych” wypowiada grany przez Kobuszewskiego bohater, gdy ktoś mu próbuje wyjaśnić zasady działania inwestycji. Tak, żeby wyjąć (np. utrzymanie pracy, nową pracę, awans), trzeba najpierw wsadzić (pieniądze, czas i energię w dodatkowe działanie, takie jak studia czy certyfikaty).
W przypadku pieniędzy trzeba zatem powiedzieć o tych elementach, o których często nie myślimy, bo nikt nas nie uczył. Pieniądze zainwestowane w siebie się zwracają, to po pierwsze. Po drugie, na dokształcanie się często można zdobyć dotacje (tylko trzeba samodzielnie sprawdzić, skąd taką dotację można uzyskać, bo to kolejna rzecz, o której za mało się powszechnie mówi). Po trzecie, prawda jest taka, że często te pieniądze „zaoszczędzone”, bo niewydane na studia, podyplomówki czy kursy, w ramach zaoszczędzenia zostają wydane na inne rzeczy, bez których można by się obejść albo na które można by wydać mniej. Zawsze w tym momencie przypomina mi się moja matka, która w czasach mojego liceum, gdy z pieniędzmi w domu było bardziej niż cienko, wyciągała spod ziemi (głównie od gotowych pożyczyć przyjaciół) pieniądze na mój prywatny angielski, bo znalazła mi fenomenalnego nauczyciela i za nic nie chciała, bym straciła takie lekcje. Efekt? Pieniądze po jakimś czasie wszystkim oddała, gdy sytuacja nam się poprawiła. A ja? Maturę zdałam na szóstkę. Zrobiłam certyfikat. Mówię, czytam, piszę po angielsku, nie mam obaw, by rozmawiać w tym języku przez telefon lub podczas wyjazdów służbowych, przez parę lat w innej pracy tłumaczyłam polskie wypowiedzi na angielski do filmów dokumentujących międzynarodowe projekty. W angielskim czuję się świetnie. Nie chcę myśleć, jaki byłby mój angielski, gdyby moja matka postanowiła czekać na „idealny czas i idealną sytuację finansową” na opłacenie mi tamtego kursu.
PIORUNOCHRON USTAWIASZ PRZED BURZĄ, NIE PO BURZY
Ostatnia rzecz, na którą uwagę zwróciła już ta cytowana znajoma: studia podyplomowe dają wiedzę, umiejętności, kompetencje, często uprawnienia, dzięki którym człowiek jest zwyczajnie ciekawszy i atrakcyjniejszy jako pracownik. Mówiąc wprost i brutalnie – bardziej się opłaca go nie zwolnić. Niestety, tak działa rynek pracy: osoba A, która ma dyplom i dodatkową podyplomówkę, kurs, certyfikat, bardziej się opłaca do zatrzymania w firmie czy instytucji niż osoba B, która ma tylko dyplom. Te dodatkowe podyplomówki, szkolenia i inne formy doskonalenia się mają jeszcze jeden wspólny punkt: pokazują, że Ci się chce. Chce Ci się doskonalić, zyskiwać nowe umiejętności, rozwijać się. Skoro Ci się chce – to znaczy, że gdy pojawi się dodatkowy obowiązek albo możliwość działania, będziesz gotowa, gotowy się ich podjąć. Skoro Ci się chce, to znaczy, że nie jesteś typem pracującym od-do, a po szesnastej dajcie mi spokój. Skoro Ci się chce teraz – teraz, gdy jest tak trudno – to znaczy, że pewnie jeszcze bardziej będzie Ci się chciało za jakiś czas, gdy będzie łatwiej. Chce Ci się rozwijać, czyli nie stoisz w miejscu – a tylko ci, którzy nie stoją w miejscu, nie cofają się zawodowo.
MA PODYPLOMÓWKĘ, SZKODA BYŁOBY JĄ ZWOLNIĆ
Co więcej, skoro chce Ci się rozwijać i doskonalić, to szkoda byłoby Cię stracić na rzecz konkurencji. Lepiej więc zwolnić kogoś, kto i dla konkurencji nie będzie smakowitym kąskiem, niż Ciebie, z tą podyplomówką i z tamtym certyfikatem. Tak, wiem, że nie brzmi to zbyt sympatycznie, ale taka jest prawa rynku pracy i pracodawców, zwłaszcza obecnie, gdy na wszystkie strony liczą, jak przetrwać kryzysy wywołane pandemią.
O AUTORZE:
dr Barbara Popiel
Prorektor ds. jakości kształcenia
Szczecińskiej Szkoły Wyższej
Collegium Balticum
Biografia