Czytelnicze wakacje kryminalne (6): Może fajkę, panie komisarzu?
Zresztą nie tylko staż literacki łączy tych dwóch ludzi. Obaj francuskojęzyczni (Poirot mówił jeszcze biegle po angielsku i niemiecku, komisarz Maigret musiał znać angielski – tak można podejrzewać na podstawie krótkiej rozmowy z komisarzem ze Scotland Yardu w „Porażce Maigreta”. Chyba że to komisarz Pike znał francuski), obaj byli policjantami (Poirot przed pierwszą wojną światową zdążył przejść na emeryturę), obu interesowały psychologiczne aspekty morderstw. I jeden, i drugi nie przyjmował teorii, jeśli nie pasowały do niej wszystkie, nawet najdrobniejsze fakty. A poza tym zarówno Francuz, jak i Belg cenili dobrą kuchnię oraz dobre wino.
Różnice też znajdziemy: mocno zbudowany Maigret stanowi kontrast dla mierzącego zaledwie półtora metra Poirota. Maigret, solidny, spokojny, sprawia czasem wrażenie powolnego i mrukliwego. Fakt, daleko mu do „cudzoziemskiego ekstrawertyzmu”, który Poirot chętnie prezentował (zwłaszcza wtedy, gdy chciał kogoś nabrać albo gdy po raz kolejny uświadamiał sobie, jakim jest genialnym detektywem). Maigret nie ma w sobie nic z geniusza – ani też nie ma pretensji do bycia geniuszem. Wykonuje kawał dobrej, trudnej i wymagającej roboty, wykonuje ją najlepiej, jak potrafi, a do tego czasem ponosi porażkę – nie dlatego, że nie dochodzi do prawdy, tylko dlatego, że zebrane dowody są za słabe. Ale oddajmy mu sprawiedliwość: nie tylko Maigret czasem nie mógł nic zrobić. W „Tajemnicy myśliwskiego domku” również Poirot musi pogodzić się z gorzką świadomością, że jego rozwiązanie, choć całkowicie prawidłowe, nie jest poparte dostatecznie silnymi dowodami. Obaj czasem nie mają innego wyjścia – muszą zdać się na los: czy to będzie katastrofa samolotu, w której zginą mordercy (Hastings stwierdził wtedy ponuro: no cóż, jest to jakaś sprawiedliwość), czy błędna ocena sytuacji i niewłaściwa reakcja zabójcy, który zdołał się ukrywać przez kilka lat, dopóki w głupi sposób nie zwrócił na siebie uwagi przypadkowych policjantów. C’est la vie, mogliby powiedzieć obaj, i do tego obaj z doskonałym akcentem.
Wspominałam o zainteresowaniu psychologią. Komisarz Maigret docenia wagę śladów i tropów (Hastings, ten wielbiciel metody Sherlocka Holmesa, byłby zachwycony), ale to właśnie analiza osobowości sprawców prowadzi go często we właściwym kierunku. Niemniej cała policyjna procedura, wszystkie zasoby, z których korzystają funkcjonariusze z Quai des Orfevres (gdzie mieści się Wydział Śledczy Policji Kryminalnej), to drugi obok Maigreta bohater tych historii. Bohater chwilami niesympatyczny, przyznajmy; Simenon pokazuje nam szczegółowo tę procedurę, drobiazgową, nieraz irytująco powolną i najeżoną trudnościami („A macie panowie nakaz?”; „Ale ja nie ma podstaw, by wydać panu nakaz, komisarzu…”), często niewdzięczną (podwładni Maigreta pilnują podejrzanych na zmianę, warta dzienna, warta nocna, Lapointe zmienia półprzytomnego Janviera, skręcającego się z głodu i przemoczonego przez deszcz Lapointe’a zmienia Torrence, wieczorna narada wymaga zamówienia kanapek i piwa, pewnie znów nie wrócą do domu na noc, a kto dziś wieczorem jest w terenie?, podeślemy mu kanapki?). To nie popis detektywistycznej wirtuozerii, to żmudna robota, której nie ułatwiają ani wyżsi rangą urzędnicy (z niektórymi Maigret tak się nie lubi, że nawet nie ma po co do nich chodzić; inni chętnie go wspierają, ale też mają nad sobą jakąś „górę”, która czasem wymaga cudów), ani cywile (myśleliście, że angielska klasa niższa i średnia, wyższa zresztą też, nie lubi policji? To zobaczcie, jak na widok mundurowych reagują wszystkie klasy francuskie. Też nie jest wesoło). Żmudna, nieraz niewdzięczna, zawsze odpowiedzialna i bardzo często zasmucająca – robota, którą Maigret uwielbia. To jeden z tych ludzi, dla których praca jest życiem, a życie pracą – w tym pozytywnym, nieustannie fascynującym sensie.
Na marginesie, Maigret jest żonaty (jeśli przyjrzycie się powieściom detektywistycznym, stwierdzicie, że bez względu na płeć detektywi w związkach małżeńskich należą do mniejszości). Pani Maigret jest bardziej widoczna niż mityczna żona porucznika Columbo, ale w gruncie rzeczy gra mniejszą (choć bardzo docenianą) rolę w życiu komisarza. Królową małżonką Maigreta jest praca; ta żmudna, niewdzięczna, co chwila utrudniana praca policjanta śledczego, który chodzi po ulicach, rozmawia z ludźmi, ogląda ślady i wyciąga wnioski. To właśnie interesuje tytułowego bohatera Simenona – to i tylko to. W pewnym momencie miał szansę na awans, zaproponowano mu wyższe stanowisko – ale odmówił, bo oznaczałoby to porzucenie pracy w terenie. Więcej papierów, więcej rozkazywania, mniej trupów w bezpośrednim kontakcie, mniej działania – to nie dla niego. Pozostał przy grogu wypijanym po nocnym przesłuchaniu i kanapkach z piwem na popołudniowych naradach prowadzonych z podlegającymi mu policjantami.
Przekrój społeczny w powieściach Simenona jest bogaty – od elity, do której trudno się dostać nawet z nakazem, aż po paryski margines, którego przedstawiciele okazują się niekiedy bardziej ludzcy od tych z „lepszego świata”. Jako policjant Maigret nie może sobie wybierać śledztw – dostaje to, co jest, więc i morderstwo bogatego przemysłowca, który mieszka w wielgaśnym domostwie, i zabójstwo bezrobotnego malarza pokojowego, i przesłuchanie w sprawie zaginięcia starszej pani, i śledztwo dotyczące śmierci prostytutki, i wizytę w drogich lokalach, i sprawdzanie śladów w tandetnych barach. O ile Poirot jako detektyw był smakoszem (Hasting czasem zarzucał mu, że mówi o doskonale interesującym morderstwie tak, jakby zamawiał obiad w pięciogwiazdkowej restauracji), o tyle Maigret należy do grupy wszystkożerców: interesuje go każda sprawa, każde zabójstwo, każda zagadka. Powoli, z namysłem, z napiętą uwagą będzie gromadził kolejne i kolejne kawałki dochodzenia, aż w końcu ułoży swoją układankę i odkryje, kto zabił.
Odkryje, kto zabił… Wychowana na Christie i rozpieszczona przez wielkie przedstawienia „wskażę wam mordercę, ale najpierw się nagadam przez trzydzieści stron”, w których tak lubował się Poirot (no dobrze, panna Marple, choć skromniejsza, też lubiła szczegółowo wyjaśniać i zaskakiwać) – niemal za każdym razem, gdy czytam Simenona, mam poczucie niedosytu w chwili demaskowania winnego. Maigret robi to niemal mimochodem, niejako przy okazji, bez żadnych fajerwerków i stopniowania napięcia. Coś omawia, pali fajkę, aha, ten zabił, a teraz znów fajka. Takie to skromne, że można przegapić; a mimo to klimatyczne, w typowy dla Maigreta, wolny od jakichkolwiek zbędnych ozdob, sposób.
Tak go widzę, gdy o nim myślę: dużego, mocno zbudowanego mężczyznę, na pierwszy rzut oka nieco ponurego, który siedzi w swoim biurze, pali fajkę i czeka. Czeka na moment, w którym ktoś wejdzie, ktoś zadzwoni, ktoś powie: „Pan komisarz Maigret? Ktoś do pana, mówi, że to ważne…”.
I tak się zacznie – kolejne śledztwo, kolejna historia. Kolejny dzień komisarza Maigret, funkcjonariusza paryskiego Wydziału Śledczego Policji Kryminalnej, detektywa.
O AUTORZE:
dr Barbara Popiel
Prorektor ds. jakości kształcenia
Szczecińskiej Szkoły Wyższej
Collegium Balticum
Biografia