10/06/2020

Mieć w domu maturzystę to gorzej, niż mieć w domu mrówki. Serio. Chodzi taki maturzysta po domu, osiemnaście – dziewiętnaście lat hormonów, oczekiwań, pomysłów i obaw, chodzi, straszy tą maturą siebie, ciebie, wszystkich wokół, nawet chomika. Maturzysta się stresuje z powodu matury, ty jako rodzic – z powodu matury i stresu maturzysty, a ten biedny chomik to już w ogóle nie ogarnia, czemu nie ma spokoju.

Mrówki przynajmniej chodzą tylko w konkretnych miejscach, tam, gdzie jedzenie spadło na podłogę, a maturzysta kręci się po całym domu i poza wynoszeniem jedzenia (jak te mrówki) zajmuje się też przynoszeniem podwyższonego poziomu stresu. Zaciskasz zęby, zaciskasz pięści, zaciskasz pośladki (podobno pomaga, jeśli nie na stres, to chociaż na cellulitis) i myślisz: spokojnie. Tylko spokojnie. Jeszcze tylko kilkanaście dni matur, a potem wreszcie będzie święty spokój. Jeszcze tylko trochę wytrzymam, a potem odetchnę. A to maturalne monstrum znów będzie przypominało moje ukochane dziecko. Jeszcze tylko trochę trzeba wytrzymać, a potem wszyscy odetchniemy i się zrelaksujemy.

Ładna ta mantra, na pewno pomocna. Tylko niestety fałszywa. Wbrew pozorom prawdziwa gehenna zaczyna się nie przed maturą ani nie w jej trakcie – tylko właśnie po niej. A konkretniej – gdy trzeba już ostatecznie wybrać studia.

Rozmawianie z maturzystą o studiach jest trudne, nawet bardzo trudne. Z jednej strony ten nasz maturzysta ma marzenia – nie zawsze adekwatne do swoich możliwości. Z drugiej – kwestie organizacyjne, finansowe, logistyczne, które nieraz blokują pewne plany. Z trzeciej – chcielibyśmy jako rodzice, żeby nasze dziecko studiowało coś, co je interesuje, cieszy, zachwyca, prawda? A z czwartej – wiemy, że po tych studiach musi być jakaś przyszłość, i po cichu się zastanawiamy, czy po uzyskaniu dyplomu nasze dziecko (już trochę podstarzałe, ale ciągle nasze dziecko) nie przyjdzie do nas z wymówkami: dlaczego mi kiedyś nie doradziliście lepiej, dlaczego mi nie powiedzieliście, nie zwróciliście uwagi, nie podpowiedzieliście, nie wskazaliście, nie potrząsnęliście mną chociaż, zanim zmarnowałem kilka lat na coś, co okazało się kiepskim wyborem?

W takim razie – jak rozmawiać o studiach, by te rozmowy miały sens i przyniosły efekty? O czym mówić, na co zwracać uwagę, przed czym przestrzegać?.

Przede wszystkim trzeba naszemu maturzyście uświadomić, że ma wybór – nie tylko wybór kierunku, lecz również uczelni. Również – a może przede wszystkim. Spora część współczesnej młodzieży nadal tkwi po uszy w przesądach edukacyjnych, a jednym z nich jest przekonanie, że dyplom uczelni publicznej jest lepszy od dyplomu uczelni niepublicznej, bo „za ten ostatni się płaci”. No nie – nie płaci się za dyplom. Płaci się za usługę edukacyjną. Twierdzić, że na uczelni niepublicznej „opłaca się otrzymanie dyplomu” to jak twierdzić, że na kursie językowym „opłaca się otrzymanie certyfikatu”. Nie i nie. W każdym przypadku opłaca się dostęp do usługi edukacyjnej – a to, jak się z tej usługi skorzysta, zależy już od osoby korzystającej. Równie dobrze moglibyśmy kupić karnet na siłownię i po roku niechodzenia i niećwiczenia zrobić usługodawcom awanturę, że nadal nie wyglądamy jak modelka. Hm, a korzystali państwo z tego, do czego opłacili sobie dostęp? Nie, ani razu? Aha. No to nie mam więcej pytań.

Drugim mitem edukacyjnym, związanym z pierwszym, jest przekonanie, że pracodawcy wolą dyplom uczelni publicznej niż niepublicznej. Znów nie. Pracodawcę interesuje poziom wiedzy, umiejętności i doświadczeń studenta; i prędzej przekona go dyplom uczelni o charakterze praktycznym niż ogólnoakademickim, zwłaszcza gdy okaże się, że praktyki zawodowe odbywały się w dobrych, powiązanych z kierunkiem i specjalnością miejscach.

Trzeci mit to przekonanie, że studia niestacjonarne (potocznie: zaoczne) są gorsze, mniej „prawdziwe” niż stacjonarne (dzienne). Nasz maturzysta może się obawiać, że będzie wyglądał na osobę, która „nie zdołała” dostać się na dzienne; nie weźmie natomiast pod uwagę tego, jakie możliwości stwarzają studia w trybie innym niż stacjonarne. Co jest największą bolączką osób kończących studia licencjackie lub magisterskie? To proste: brak doświadczenia zawodowego! Niekoniecznie w studiowanej dziedzinie – chodzi o ogólny brak doświadczenia zawodowego, brak wpisów w CV pokazujących, że umie się pracować z ludźmi, w różnych warunkach, że już się zdobyło trochę pracowniczej ogłady. Studia niestacjonarne to coś, co pozwala połączyć naukę z pracą – czyli pozwala upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Po trzech lub pięciu latach studiów mieć w dokumentach i dyplom ze stopniem zawodowym, i zapis zawodowych doświadczeń w CV? Świetna perspektywa; a do tego zabezpieczenie, bo jeśli absolwent (nasz dawny maturzysta) nie od razu znajdzie pracę w zawodzie, zawsze ma już jakieś zabezpieczenie: pracę wykonywaną w czasie studiów, możliwość zarabiania i spokojnego szukania czegoś nowego. W świecie, w którym walka o pracę trwa codziennie, taka sytuacja jest naprawdę godna pozazdroszczenia.

Zatem Rodzicu, jak jeszcze możesz pomóc swojemu dziecku? O tym w drugiej części….


O AUTORZE:

dr Barbara Popiel

Prorektor ds. jakości kształcenia
Szczecińskiej Szkoły Wyższej
Collegium Balticum

Biografia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz również
Skip to content