Jak wino, bo im starsza, tym lepsza. Naprawdę. Jeśli pogrzebiecie w historii powieści detektywistycznych, w dawnych autorach, przekonacie się, że w większości przypadków współczesne kryminały i thrillery nie mogą się równać z liczącymi kilkadziesiąt (albo i więcej) lat historiami z serii „Kto zabił, skoro nikt nie mógł zabić?”.
Udostępnij:
Czytelnicze wakacje kryminalne (2): Dobra powieść detektywistyczna jest jak wino
„Złoty wiek Kryminału”, jak określa się początek XX wieku, z naciskiem na okres międzywojenny, jest kojarzony głównie z Agathą Christie, a niesłusznie. Sięgnijcie po powieści i opowiadania Dorothy L. Sayers (detektyw amator lord Wimsey), Gilberta Keitha Chestertona (cudowny ksiądz Brown, który mógłby sporo nauczyć niejeden wydział zabójstw), Josephine Tey (bardzo bolesna „Trudna decyzja panny Pym” do dziś nie daje mi spokoju z powodu zakończenia, a „Córka czasu” pokazuje, że śledztwo historyczno-literackie może być nawet bardziej interesujące niż typowe śledztwo kryminalne), Georges’a Simenona (komisarz Maigret jest świetnym przykładem na to, że typowo policyjna robota, skupiona na szukaniu śladów, świadków i dziur w alibi, nie wyklucza wykorzystania psychologii i potrafi porwać czytelnika) – to te bardziej znane nazwiska, które… chciałam napisać „przetrwały próbę czasu”, ale to złe określenie; one po prostu utrzymały się i przebiły przez fale nowości, naśladowania, nowych mód i zmiennych gustów publiki. Jest jednak sporo autorów, którzy popadli w zapomnienie nie z powodu niewielkiej wartości swoich utworów, tylko dlatego, że zostali akurat przyćmieni przez innych twórców albo… tak po prostu. To się zdarza – „tak po prostu” gubi się jakiś autor, umyka jakiś utwór, a potem, na przykład pół wieku później, zostaje odkryty, przypomniany na nowo – z wielkim „łał”, z zaskoczeniem, z zachwytem i pełnym wyrzutu pytaniem: „Dlaczego dotąd go nie znaliśmy?”.
Takich właśnie dwóch autorów, zapomnianych i na nowo poznanych, spotkałam ostatnio w bibliotece: Josepha Farjeona i Francisa Duncana.
Zacznijmy od Josepha Farjeona: „Zagadka w bieli”, napisana pod koniec lat trzydziestych XX wieku, to rarytas dla miłośników opowieści detektywistycznych i opowieści grozy. W gruncie rzeczy warto zauważyć, że sporo dawnych autorów kryminałów pisało (dobre!) historie o zjawiskach nadprzyrodzonych: i Agatha Christie, i Dorothy L. Sayers, i Arthur Conan Doyle (i nie, nie mam akurat na myśli „Psa Baskerville’ów”, za to polecam „Pasożyta”), i paru innych; w pewien sposób zagadkowe morderstwa oraz niewyjaśnione, nadnaturalne wydarzenia łączą się ze sobą, jeśli chodzi o konieczność utrzymania napięcia, rozbudzania ciekawości czytelnika i doprowadzania do zaskakującego końca.
Wróćmy do „Zagadki w bieli”: wyobraźcie sobie pociąg, który utknął w środku śnieżnych zasp; grupkę podróżnych, która wyruszyła na poszukiwanie czegoś lepszego niż lodowato zimny przedział; stary dom, zadbany, ale opuszczony, najwyraźniej w pośpiechu – jeszcze czajnik podskakuje na ogniu, jeszcze ogień ogrzewa pomieszczenia, zupełnie jakby gospodarze wyszli tylko na chwilę, choć jak dotąd nikt nie wrócił; kilkuosobowe towarzystwo z różnych sfer społecznych i o różnych osobowościach, a wśród nich badacza zjawisk paranormalnych (i, jak się później okaże, doskonałego detektywa); a do tego raz zamknięte, raz otwarte drzwi do pewnego pokoju, niepokojące dźwięki, nóż rzucony na środku kuchni, i jeszcze plotka, że w pociągu kogoś zabito… Koniec grudnia, święta, śnieg ciągle pada, na dworze panują straszne mrozy – ale i tak przymusowi goście opuszczonego domu poczują kilkukrotnie zimny dreszcz wcale nie dlatego, że kominki przestały dobrze działać…
A Francis Duncan? Powieść „Morderstwo ma motyw” to pierwsza historia Mordecaia Tremaine’a, detektywa amatora, który (jak to często u tej grupy bohaterów) ma dobrego przyjaciela w Scotland Yardzie. Dostajemy tu standardowe menu, mój ulubiony zestaw: angielskie małe miasteczko, wszyscy się znają (albo myślą, że się znają), od lat narastają różne sympatie i antypatie, aż wreszcie… Nie, zanim pojawi się pierwszy trup, zaczną się próby – próby do amatorskiego przedstawienia teatralnego. Mieszkańcy wystawiają sztukę nieznanego autora, noszącą tytuł
„Morderstwo ma motyw”, prace idą pięknie, wszyscy są pewni sukcesu… i wreszcie mamy trupa. A właściwie kilka trupów. Kilka morderstw, które wyglądają jak skopiowane z przygotowywanej inscenizacji. Zaraz po pierwszy morderstwie na scenę wkracza Mordecai (jedyne, czego nie mogę w nim strawić, to imię – co chwila odczytywałam je jako „morderca” i trochę zgrzytałam zębami). Krok po kroku, zabójstwo po zabójstwie i rozmowa po rozmowie okazuje się, że sielankowy klimat angielskiego małego miasteczka tylko wydaje się sielankowy, a pod powierzchnią przyjaźni, herbatek o piątej i niewinnych ploteczek kryje się tyle wzajemnych niechęci, urazów, nienawiści i zazdrości, że aż się czytelnik zaczyna zastanawiać: jakim cudem to nie wybuchło wcześniej?
No cóż, w końcu wybuchło – i to z rozmachem. A Tremaine porusza się w tym wszystkim z niepokojącym uczuciem, że rację miały osoby, które mówiły mu: „W Dalmering unosi się coś złego”.
Podobno kryminał jest dobry na ciemne, deszczowe lub mroźne wieczory, w ponure, jesienno-zimowe miesiące. Nieprawda – porządna powieść detektywistyczna jest też świetna w środku upalnego letniego dnia, w słoneczne wakacje, w pełne spokoju i odprężenia urlopowe chwile. Może nawet wtedy jest lepsza – bo pokazuje prawdę, którą tak wyraźnie widać u Duncana, u Christie, u Sayers, u Chestertona, u innych ze „starej szkoły kryminału”: zło jest wszędzie. W najpiękniejszym miejscu, w najsłoneczniejszym dniu, wśród najmilszego towarzystwa. Nie bez powodu jedna z powieści Agathy Christie nosi tytuł „Zło żyje pod słońcem” – i dzieje się właśnie pod tym słońcem, wakacyjnym, zachwycającym słońcem, gdy szereg ciał opala się na plaży, a na jednym z owych ciał „spod opalenizny przebija bladość śmierci”…
Stara szkoła kryminału i jej przedstawiciele, również ci mniej znani, rzeczywiście są jak wino – z upływem czasu nie tracą, jedynie zyskują. Farjeon i Duncan, wyciągnięci na światło dzienne po liczącym ponad pół wieku zapomnieniu, bronią się w lekturze doskonale. Po tym można poznać naprawdę dobrą powieść detektywistyczną: bez względu na to, jak inne od dzisiejszych są książkowe realia historyczne, społeczne, kulturalne, te opowieści chce się czytać. Wciągają, porywają, zaskakują. I dowodzą tego, co tak lubiła powtarzać panna Marple: ludzie są wszędzie tacy sami. Dekoracje mogą się zmieniać, ale ludzka natura pozostaje niezmienna; szczególnie, jak pokazują kryminały, niezmienna, gdy chodzi o jej ciemniejszą stronę.
Na urlopowe odprężenie, połączone z krótką refleksją o ludzkiej naturze i o pewnych powtarzających się schematach – polecam: „Zagadkę w bieli” Josepha Farjeona oraz „Morderstwo ma motyw” Francisa Duncana. Może i Wy poczujecie niepokojący dreszcz w samym środku beztroskiego, słonecznego dnia, i też pomyślicie, że „źle się dzieje w Dalmering”…
O AUTORZE:
dr Barbara Popiel
Prorektor ds. jakości kształcenia Szczecińskiej Szkoły Wyższej Collegium Balticum