Dorośli mają z Dahlem problem, i wcale się nie dziwię. U Dahla pojawiają się rzeczy niewygodne, wobec których trzeba zająć jakieś stanowisko. Spójrzcie na trzy najbardziej charakterystyczne punkty: patologie rodzinne, kara absolutna i wcale nie tacy słodko-niewinni dziecięcy bohaterowie.
Udostępnij:
Roald Dahl nie jest pisarzem łatwym, przeciwnie, jest trudny, bardzo trudny. Dla dorosłych. Dla rodziców i nauczycieli. Nie dla dzieci.
A kto to w ogóle, ten Dahl? Zanim stał się tym, kim jest dla mnie – fenomenalnym autorem – był między innymi szpiegiem, lotnikiem, wynalazcą w dziedzinie medycy i znawcą czekolady. Był autorem scenariusza do filmu o Jamesie Bondzie „Żyje się tylko dwa razy”. Wreszcie – nareszcie! – stał się pisarzem. Stworzył kochającą książki Matyldę o zdolnościach telekinetycznych, zamienionego w mysz chłopca, który pokonał wiedźmy, ekscentrycznego właściciela fabryki czekolady, lubiącego dzieci olbrzyma, Jamesa staczającego się ze zwierzętami w brzoskwini, odrażających państwa Buraków, których ptaki i małpy przykleiły do podłogi, i jeszcze kilka innych literackich światów, w których wszystko jest zupełnie inaczej, niż powinno być w „godziwej dobranocce”, a mimo to – a może właśnie dlatego – jest zachwycająco, jest wciągająco i (na koniec) i tak jest dobrze. Nie dla wszystkich, rzecz jasna, ale tym się różni dobra opowieść od nudnej historyjki moralizatorskiej.
Dorośli mają z Dahlem problem, i wcale się nie dziwię. U Dahla pojawiają się rzeczy niewygodne, wobec których trzeba zająć jakieś stanowisko. Spójrzcie na trzy najbardziej charakterystyczne punkty: patologie rodzinne, kara absolutna i wcale nie tacy słodko-niewinni dziecięcy bohaterowie.
Relacje rodzinne u Dahla są często spatologizowane i aż przerysowane. Rodzice Matyldy, para niemal analfabetów, która cały wolny czas spędza przed telewizorem i nie znosi własnej córki za to, że ta jest inteligenta („Matylda”). Wstrętne ciotki Jamesa („James i ogromna brzoskwinia”). Równie wstrętna babcia George’a („Cudowne lekarstwo George’a). Lepszy kontakt z rodziną ma Charlie („Charlie i fabryka czekolady”), choć chorobliwa bierność rodziców i marudząco-ponurackie zaleganie w łóżku dziadków też dobrze nie wygląda. Dzieci zwykle znajdują wsparcie duchowe w osobach z zewnątrz – czasem są to dalsi członkowie rodziny (wnuczek wychowywany przez babcię po śmierci rodziców – „Wiedźmy), czasem zupełnie obcy ludzie (ukochana nauczycielka Matyldy). To spatologizowanie relacji przeraża część dorosłych czytelników.
Pojawia się obawa, że tak pokazane związki rodzinne wypaczą widzenie młodego czytelnika na relacje we własnym domu. Ale Dahl całą swoją kreację literackich światów opiera właśnie na tym – na przerysowaniu, na wypaczeniu, wywróceniu do góry nogami. „Świat na opak” to motyw pojawiający się w literaturze dawnych epok, bardzo lubiany w literaturze sowizdrzalskiej na przełomie XVI i XVII wieku, motyw, który pozwalał ukazać pewne zjawiska wyraźniej właśnie dzięki temu, ze się je wywróciło na lewą stronę albo zhiberbolizowało aż do przesady.
Przy okazji nasuwa mi się jedno ze stwierdzeń Bettelheima („Przyjemne i pożyteczne”): właśnie owo nieraz przerysowane i rozdzielone na biel i czerń pokazanie baśniowego świata pozwala odbiorcy tak bezboleśnie przyjąć samą baśń i czerpać z niej to, co najlepsze – bo świat tam przedstawiany nie istnieje w stosunku jeden do jednego wobec świata rzeczywistego, nie może zatem tak niepokoić, odrzucać czy ranić, jak zrobiłoby to realistyczne pokazanie potencjalnych problemów życiowych.
Dodajmy jeszcze: młodszy czytelnik lubi przerysowania. Bardziej go rozbawią czy zachwycą, niż przerażą. W tym tkwi ta magia i baśniowość Dahla – w przerysowaniach pojawiających się nawet w wątkach, które w naszym odczuciu stanowią tabu.
Jeśli jest podłość, powinna być też kara, prawda? I u Dahla jest – bolesna, nie do cofnięcia, wolna od jakichkolwiek odcieni szarości, taka kara absolutna. Boimy się kary absolutnej, chociaż czasem sami chcielibyśmy kogoś na nią skazać. Boimy się kary absolutnej, choć wyobrażanie jej sobie pozwala pozbyć się części złości. Książka jest taką przestrzenią, w której – jak w wyobraźni – możemy „sobie pozwolić”. I Dahl pozwala – sobie oraz czytelnikom.
Niektóre kary są przejściowe (Matylda rozprawiająca się z paskudnym ojcem). Większość jednak na dobre „załatwia” przeciwnika. Chłopiec i babcia niszczą wiedźmy (które, przypomnijmy, były istotami o morderczych skłonnościach). Willy Wonka, oburzony odpychającym (również czytelnika) zachowaniem większości zaproszonych do fabryki dzieci, jedno przepuszcza przez jakąś maszynkę produkcyjną, innemu daje gumę „rozdymającą” aż do granic możliwości (i poza nie). George własnym sumptem wytwarza „lekarstwo”, które zamienia jego paskudną, złośliwą i nienawidzącą wszystkich babcię w różne dziwaczne zwierzęta. Sophie i przyjacielski olbrzym („BFG”), przy wsparciu królewskiej armii, zmiatają na proch inne olbrzymy (też o morderczych skłonnościach). Państwo Burakowie, którzy znęcali się nad uwięzionymi małpkami i polowali na ptaki, by zrobić z nich zapiekankę, kończą życie, przyklejeni głowami do podłogi (aż się skurczą tak, że ślad po nich zaginie). Zwróćmy uwagę: niewinni i dobrzy triumfują. Tak, ich triumf wiąże się z karą absolutną dla oprawców, ale kara ta jest tak kuriozalna, przerysowana i nieprawdopodobna, że… czytelnik ma po prostu niezły ubaw. Zwłaszcza ten czytelnik, który odpuści sobie porównywanie każdej Dahlowskiej sytuacji z rzeczywistością.
O, i dzieci. Te dzieci, które są pozytywnymi bohaterami, ale dalej – są dziećmi, ludźmi, ze wszystkimi zaletami i wadami. Zwłaszcza wadami. Dahl nie udaje, że jego bohaterowie to słodkie aniołki. Matylda podczas karania dręczących ją rodziców posuwa się aż do tego, by w nieładny sposób wykorzystać papugę; Danny wspiera ojca w jego kłusowniczych zapędach („Danny mistrz świata”), bo tata to dla niego najważniejszy człowiek na świecie; George nie wytrzymuje z dręczącą go babcią i szuka sposobów, by jej dokuczyć. To ludzkie. Nieładne, nieraz zmniejszające naszą sympatię do bohatera (Matylda mi tą biedną papugą bardzo podpadła), ale – właśnie ludzkie. Kto by chciał czytać o idealnych bohaterach? Ja nie. Wielu czytelników (starszych i młodszych) w Waszych domach też nie.
Roald Dahl jest specyficzny. Nie da się go traktować obojętnie – albo się polubi, albo się znielubi, tertium non datur. Może zachwycić albo obrzydzić (koleżanka powiedziała mi, że nie była w stanie skończyć „Jamesa i ogromnej brzoskwini”, bo ta książka jakoś ją brzydziła. Mnie bawiła, choć wolę inne tytuły).
Macie prawo całkowicie Dahla odrzucić albo całkowicie przyjąć. Ale nie macie powodu, by się go bać. I nie musicie się obawiać, że ta specyficzna Dahlowska poetyka – przerysowany, wypaczony świat, mocno czarno-biały, z wynaturzoną potwornością dorosłych oraz hiperbolicznymi karami dla „tych złych” – wypaczy psychikę młodego czytelnika. Boicie się u Dahla tego, czego boicie się w świecie, w który wkracza Wasze dziecko. To zrozumiałe, ale niepotrzebne – w przypadku książek Dahla. Bardziej prawdopodobne, że ta wyolbrzymiona kreacja świata angielskiego pisarza lepiej przygotuje młodego czytelnika do stawienia czoła światu rzeczywistemu.
Lepiej, bo z odrobiną nadziei, że kiedyś w końcu ci źli dostaną po głowie (klejem, maczugą, papugą straszącą z komina), a ci, którzy są teoretycznie słabsi, jednak sobie poradzą – bo choć nie mają siły, mają intelekt. I siebie. I kogoś dobrego (nawet jeśli obcego) niedaleko. Na przykład pannę Miodek, która pod koniec historii słucha ze zrozumieniem i radością opowiadań Matyldy o tym, czego ta ostatnia się właśnie nauczyła.
Dla panny Miodek, która otacza Matyldę czułością, dla Billy’ego powracającego dumnie z misji ratowania Miniputków, dla Sophie, która przed olbrzymami ocaliła nie tylko Anglię, lecz i sympatycznego Bardzo Fajnego Giganta – warto czytać Dahla. A także dla poetyki świata na opak, która niekiedy pozwala przetrwać najgorsze chwile.
Na zakończenie – zakończenie z „Billy’ego i Miniputków”: „Przede wszystkim jednak szeroko otwartymi oczyma obserwujcie otaczający was świat, ponieważ największe tajemnice kryją się w najbardziej niespodziewanych miejscach. A ci, którzy nie wierzą w czary, nigdy ich nie odkryją”[1].
No właśnie. Nie ma się czego bać.
PS Wszystkie tomy Dahla znajdziecie na przykład w mojej ukochanej księgarni Fice.
[1] Roald Dahl, „Billy i Miniputki”, przeł. K. Szczepańska-Kowalczuk, Kraków 2017, s. 104.
O AUTORZE:
dr Barbara Popiel
Prorektor ds. jakości kształcenia Szczecińskiej Szkoły Wyższej Collegium Balticum